Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 1 listopada 2024 00:51
Reklama

14 urodziny Tygodnika Narew [FOTO]

Od 14 już lat, tydzień za tygodniem, wydanie za wydaniem piszemy o rzeczach ważnych i ważkich, dzielimy się sukcesami i troskami, z pełną rzetelnością informujemy o tym co dzieje się w Łomży, na Ziemi Łomżyńskiej i w województwie podlaskim. Niezależnie od pogody przekazujemy TYLKO DOBRE INFORMACJE.
14 urodziny Tygodnika Narew [FOTO]

Przypominamy także rozmowę z Katarzyną Patalan, pierwszą redaktor naczelną czasopisma.

TO BYŁO DLA NAS NAJWAŻNIEJSZE Być blisko ludzi

Marlena Siok: - Jest rok 2007, to właśnie pod Twoim kierownictwem na rynku pojawia się Tygodnik Narew. Jak to się stało, że zostałaś pierwszą redaktor naczelną tego czasopisma?

Katarzyna Patalan: - Pomysłodawcą wydawania bezpłatnego tygodnika był Artur Filipkowski, który jest jego wydawcą po dziś dzień. O tygodniku myślał od dawna. Miał już dla niego tytuł, a nawet gotowe logo, które zaprojektował Roman Borawski. Pozostało znaleźć kogoś, kto nada mu kształt i charakter. Do współpracy zaprosił mnie. Byłam wówczas dziennikarką największego w regionie dziennika. Tę propozycję przyjęłam z dużym optymizmem. Nie ukrywam, że było to dla mnie ogromne wyzwanie, a jednocześnie też szansa, bo jednak niecodziennie na lokalnym rynku powstaje nowy tytuł prasowy. Przyjęłam propozycję i wspólnie z Aleksandrą Szyc-Kaczyńską, która od początku tworzyła ze mną Tygodnik Narew, przystąpiłyśmy do pracy nad szpiglem i leyautem gazety, czyli - odchodząc od słownictwa branżowego – jej układem i wyglądem. Od początku najważniejsze dla nas były dwie rzeczy - bycie blisko ludzi i tworzenie dobrej jakościowo gazety. I myślę, że to się udało.

M.S: - Czy pamiętasz jeszcze, co czuliście w redakcji, gdy mieliście już w dłoni pierwszy numer tygodnika i rozdawaliście go Czytelnikom?

K.P: - Oczywiście mogę mówić wyłącznie o swoich uczuciach i to z pewnością było swego rodzaju podniecenie przeplatane niepewnością. Wypuściliśmy na rynek coś, co w naszej ocenie było dobre, ale nie wiedzieliśmy jak przyjmą to Czytelnicy. Zwłaszcza, że wówczas na rynku funkcjonowało kilka bezpłatnych periodyków. Nasz od początku wyróżniał się formatem, bo przypominał płatny dziennik. Pamiętam, że ludzie, którym rozdawaliśmy go na ulicy pytali: czy to aby na pewno za darmo i czy tylko pierwszy numer jest bezpłatny. Pamiętam też sytuacje, gdy ludzie przychodzili do redakcji, która od początku mieściła się przy Starym Rynku i wyciągali portfel, by płacić. Generalnie spotkaliśmy się z bardzo dobrym przyjęciem tygodnika, co nas bardzo ucieszyło i jednocześnie dodało skrzydeł. Choć wielu wróżyło nam szybki koniec, bo na rynku pojawiały się bezpłatne wydawnictwa, które po jakimś czasie znikały. Jednak dzięki zaangażowaniu wielu osób - tygodnik wydawany jest już pod 10 lat.

M.S: - Jak wówczas wyglądała praca nad Tygodnikiem? Skąd czerpaliście tematy, jak je dobieraliście? Co decydowało o tym, że akurat ten, a nie inny pojawiał się na pierwszej stronie?

K.P: - Tak, jak wcześniej wspomniałam, naszym priorytetem było być blisko ludzi, co znaczy – dostarczać im użytecznych treści podanych w przystępny sposób, pomagać poprzez interwencje dziennikarskie. Pytasz o tematy – skąd je braliśmy... Najprościej mówiąc z życia, z rzeczywistości, w której żyliśmy. Pisaliśmy głównie o mieście, choć później tygodnik trafił już także do ościennych gmin i powiatów, ale to Łomża i problemy jej mieszkańców wyznaczały rytm pracy redakcji. Na jedynkę, czyli pierwszą stronę zawsze wybierałyśmy temat, który był w naszej ocenie najważniejszy.

M.S:- Jest taki temat, który szczególnie Cię poruszył i utkwił w pamięci?

K.P: - Trudno mi dziś wyłuskać jeden szczególny, ale z pewnością sprawy, w których udało się pomóc ludziom lub zwrócić uwagę na jakiś ważny społecznie problem – należą do tych szczególnych. To właśnie one dają poczucie dobrze wykonanej pracy, swego rodzaju poczucie sensu, który jest niezwykle ważny w każdej pracy.

M.S: - Od pierwszego numeru naszego tygodnika czasy nieco się zmieniły. Mam tu na myśli chociażby spadek czytelnictwa gazet, czy silną obecność Internetu w życiu człowieka. Jednak, mimo to, nasz Tygodnik nadal rozchodzi się wśród czytelników w mgnieniu oka. Jak myślisz, dlaczego tak się dzie- je? Czy to efekt polityki, którą założyliście sobie właśnie wtedy, w 2007 roku?

K.P: - Myślę, że przez te dziesięć lat bardzo dużo się zmieniło. Zmieniał się tygodnik i ludzie, którzy go tworzyli, co oczywiście jest bardzo naturalne. Najważniejsze jednak, by kluczowe wartości były niezmienne. Jeżeli mówimy o spadku czytelnictwa, to bardziej skłaniałabym się do twierdzenia, że spada sprzedaż prasy, a nie do końca samo czytelnictwo. Internet przyzwyczaił ludzi do bezpłatnego i szybkiego dostępu do informacji, choć sam też dynamicznie się zmienia. Wydawcy z powodzeniem sprzedają zawartość informacyjną w internecie. Jeszcze kilka lat temu dziennikarze pracujący w internecie – byli tak jakby dziennikarzami drugiej kategorii, a dziś w sieci pracują topowe nazwiska i robią niesamowite rzeczy. Przecież tygodnik, choć drukowany, też jest obecny zarówno w sieci, jak i social mediach. Tę obecność wymuszają oczekiwania czytelników. Dlatego jeżeli chcemy być blisko naszych czytelników, ich spraw i problemów musimy być tam, gdzie oni. Natomiast wydaje mi się, że papierowe gazety zawsze będą miały swoich zwolenników, tak jak tradycyjne książki, które wciąż się sprzedają mimo, że dostępne są e-booki i audiobooki.

M.S.: - Spodziewaliście się wtedy tego, że Tygodnik może przetrwać tyle lat i dobić do 500 wydania?

K.P:- Oczywiście! W przeciwnym wypadku nie wydalibyśmy nawet pierwszego numeru. Bardzo wierzyliśmy w powodzenie tego projektu i każdy, kto przy nim pracował wkładał w to całe serce. Użyłaś słowa „przetrwał”, to trafne słowo, bo rzeczywiście wydawanie bezpłatnego pisma nie jest łatwym zadaniem, dlatego uznanie należy się wydawcy Tygodnika za zmianę modelu biznesowego i stworzenie grupy mediów, które wzajemnie się wspierają, przenikają i docierają do znacznie większej grupy odbiorców. Ale Tygodnik to nie tylko dziennikarze. Niezwykle ważną rolę pełni też skutecznie pracujący zespół ogłoszeń i reklam, czuwający nad organizacją pracy wszystkich części wydawnictwa. O to w Narwi od początku profesjonalnie dbała, i robi to do dziś Monika Strzelecka.

M.S: - Spotykając pierwszą redaktor naczelną naszego Tygodnika nie mogę nie zapytać także jak potoczyły się jej losy? Wiem, że z dziennikarstwa nie zrezygnowałaś…

K.P:- Nie zrezygnowałam, bo to zajęcie, które wciąga bez reszty. Wciąż pracuję jako dziennikarz, choć nie na lokalnym rynku, i nie zajmuje się newsami. Obecnie jestem redaktorem naczelnym ogólnopolskiego miesięcznika „Benefit”, który na swoich łamach porusza szereg tematów z zarządzaniem, przywództwem, rozwojem i rekrutacją. To miesięcznik skierowany do branży HR. Tak jak Narew – jest pismem bezpłatnym, zatem idea bezpłatnego dzielenia się wiedzą wciąż jest mi bliska.

M.S: - To chyba nie minę się z prawdą jeśli powiem, że dziennikarstwo to twoja pasja?

K.P: - Zawsze byłam ciekawa świata i ludzkich historii. Zawsze chciałam pisać, zatem dziennikarstwo pozwoliło mi połączyć te pragnienia. Czy jest pasją? Z pewnością, bo pozwala mi się rozwijać, spotykać ciekawych ludzi i bywać w miejscach, w których nie mogłabym być pracując gdzie indziej. Poza tym to praca, w której nie ma miejsca na rutynę, na nudę. To praca, w której wciąż się coś dzieje. Dziś mam ogromną przyjemność pracować z ludźmi, którzy tak, jak ja kochają to co robią. Dlatego nie wiem, co to jest syndrom „smutnego poniedziałku” (blue monday), o którym w tych dniach tak wiele się mówi.




Podziel się
Oceń

Komentarze
Reklama