Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 20 maja 2024 05:10

Legendarna Suwnicowa

O legendzie polskiej „Solidarności” z Joanną Dudą-Gwiazdą i Andrzejem Gwiazdą rozmawia Jolanta Święszkowska
Legendarna Suwnicowa

Jolanta Święszkowska: Annę Walentynowicz poznaliście w roku 1978. Jak Państwo wspominacie pierwsze spotkanie?

 Andrzej Gwiazda: To było spotkanie dość dramatyczne, ważyły się losy Wolnych Związków Zawodowych. Doszliśmy wtedy do wniosku, że opozycja rekrutująca się ze środowisk inteligenckich nie będzie zdolna bronić interesów trzynastu milionów pracowników. Pojawił się pomysł zainicjowania szerszej samoobrony społecznej, której serce biłoby w samym środku robotniczego środowiska. Postanowiliśmy stworzyć organizację powszechną, gdzie każdy mógłby zgłosić swój akces. Wiedzieliśmy już wtedy, że związki zawodowe staną się narzędziem do walki z komuną. Wierzyliśmy też, że gdy ta upadnie w bliżej nieokreślonej przyszłości, związki staną się gwarantem społecznej sprawiedliwości i ładu.

 

Joanna Duda-Gwiazda.: Kiedy Ania do nas dołączyła, zrozumieliśmy, że zwyciężymy. Była bardzo popularna. Fachowo wykonywała swoją pracę, a robotnicy to bardzo cenią. Powszechnie nazywamy ją suwnicową, a przecież wcześniej dała się poznać jako utalentowany spawacz. Posyłano ją w trudne miejsca, gdzie trzeba było położyć skomplikowane spoiny, na przykład w dnie podwójnym statku. Dopiero wyniszczone pylicą płuca uniemożliwiły jej dalsze wykonywanie zawodu spawacza. Stała się legendarną suwnicową.

 

Anna Walentynowicz krytycznie odnosiła się do obrad Okrągłego Stołu.

 

Andrzej: Ta umowa, jak pokazała praktyka, nie zagwarantowała obrony interesów szerokich kręgów społeczeństwa. Władzę przejęły wąskie elity. Ani się to nie podobało. Bardzo wcześnie weszła w personalny konflikt z Lechem Wałęsą. W 1981 roku odebrano jej mandat na zjazd regionalny „Solidarności”, jako powód podając niegodne reprezentowanie związku. To była intryga, a używając bardziej dosadnego języka, gra operacyjna Lecha Wałęsy. Ania miała doskonały zmysł polityczny. Mimo że nie zdobyła żadnego wykształcenia formalnego, to poziomem inteligencji wyrastała ponad osoby z wyższymi studiami. Posiadała niesamowity dar znalezienia właściwego tonu i słów w każdej sytuacji, względem każdego rozmówcy.

 

Z filmu „Strajk” uznanego niemieckiego reżysera Volkera Schlondorffa wyłania się zupełnie inny obraz Anny Walentynowicz.

 

Joanna: Film „Strajk” zafałszował nie tylko obraz Ani, ale i wizerunek Wolnych Związków Zawodowych. Schlondorff wykreował rzeczywistość, w której związkami kieruje wąska grupa inteligencji, a nieokrzesani robotnicy popijają wódkę. Ania została w filmie wtłoczona w schemat psychologiczny naiwnej kobiety, niewiedzącej, co się wokół niej dzieje. Nas ten film strasznie oburzył, zwłaszcza, że już wcześniej obserwowaliśmy próby deprecjonowania roli Ani. Te stereotypowe, niezgodne z prawdą opinie były powtarzane z różnych stron. Ania była pierwszoplanowym działaczem związkowym. Weszła w konflikt z systemem, podejmowała ryzykowne akcje bezpośrednie. Zanim powstały związki, działała w Lidze Kobiet. Ania elektryzowała środowisko robotnicze, ludzie jej ufali. Tego zaufania nie nadwątliły ani bezpieka, ani gry operacyjne, ani WSI, ani obecne służby. A nawet Lech Wałęsa.

 

W stanie wojennym przebywając w więzieniu, Anna Walentynowicz niszczyła materiały SB związane z tak zwaną „sprawą Bolka”.

 

Joanna: Chciała rozegrać sytuację na czysto. Pamiętam, jak wspólnie paliłyśmy materiały, które bezpieka nam podrzucała. Sam fakt, że materiały te dostarczały nam służby, budził niepokój. Doszłyśmy do wniosku, że skoro SB chce pozbyć się swojego agenta, to niech robi to własnymi, a nie naszymi rękami. Doprowadziło to do dość skomplikowanej sytuacji, gdy Ania nadal konsekwentnie utrzymywała, że Wałęsa jest agentem, ale jednocześnie uznawała dowody za prowokację, próbę uwikłania jej w grę operacyjną.

 

Dlaczego Anna Walentynowicz odmówiła premierowi Belce przyjęcia specjalnej emerytury?

 

Joanna: Myślę, że to było zgodne z jej wewnętrznym nakazem sprawiedliwości. Skoro III RP zapomniała o swoich obywatelach, to Ania wolała pozostać w szeregu „przegranych”, tych, którzy domagają się, żeby uznano ich podmiotowe, obywatelskie prawa. Przyjmując propozycję specjalnej emerytury i wygodnego życia, przekreśliłaby dorobek tego życia, lata wiary w społeczny solidaryzm. Ania została przy potrzebujących. Mimo że sama posiadała skromne środki do życia, zawsze miała szerokie grono osób, którym wytrwale pomagała. Do końca.

 

III RP pamięta o swojej legendzie?

 

Joanna: Zależy, co rozumieć pod pojęciem III RP. Władza na pewno nie pamięta. Nawet lecąc do Smoleńska, by uczcić siedemdziesiątą rocznicę zbrodni katyńskiej, Ania nie była oficjalnym delegatem. Tylko zaproszoną na pokład tupolewa przez ś.p. Prezydenta Anią Walentynowicz. Pamięć władzy jest krótka. Wystarczy przywołać przykład Bogdana Borusewicza. Na spotkaniu w „Krytyce Politycznej” zadano mu pytanie, czy to Henryka Krzywonos uratowała strajk zatrzymując robotników. Borusewicz, aby nie wymienić Ani Walentynowicz, posunął się tak daleko, że przemilczał nawet heroiczną postawę swojej zmarłej żony Aliny Pieńkowskiej. Tego najwidoczniej wymagał od niego bieżący interes polityczny.

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Anna Walentynowicz (ur. 15 sierpnia 1929 roku w Równem, zginęła tragicznie 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku) – legendarna suwnicowa, działaczka Wolnych Związków Zawodowych, współzałożycielka NSZZ „Solidarność”. Dama Orderu Orła Białego.
Joanna Duda-Gwiazda i Andrzej Gwiazda – działacze polskiej opozycji demokratycznej w okresie PRL-u, prywatnie małżonkowie i przyjaciele ś.p. Anny Walentynowicz. 

 

Fot. wzzw.wordpress.pl


Podziel się
Oceń

Komentarze