Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Wspomnienia Stanisławy Gołębiewskiej po mężu Majewskiej ps. ASTRA - cz.3

Były sanitariuszkami czy łączniczkami. Nie tylko. Bardzo dobrze sprawdzały się jako wywiadowczynie czy sędziny, wydające wyroki, nawet śmierci. Kobiety antykomunistycznego podziemia, bez których jego działalność byłaby niezwykle trudna, a może nawet niemożliwa. W Łomżyńskich strukturach antykomunistycznego podziemia było ponad 200 kobiet. Stanisława Gołębiewska po mężu Majewska ps. ASTRA to jedna z wielu młodych kobiet, która w czasie II wojny światowej i po wojnie angażowały się w działalność niepodległościową w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego. Była sanitariuszką, łączniczką, zaprzysiężoną podczad okupacji niemieckiej do Narodowych Sił Zbrojnych. W latach (1945 - 1947) jednocześnie uczyła się w studium nauczycielskim w Łomży i czynnie działała w podziemnych strukturach Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Do więzienia trafiła w 1950 roku. W w celach UB w Łomży była torturowana. Była wówczas w ciąży. - Byłam w ciąży, którą znosiłam bardzo źle. Któryś z nich krzyknął: „Przestań udawać!”. Stałam spokojnie. Nękały mnie torsje. Mąż parzył na mnie przerażony. Ich to nie obchodziło – wspomina Stanisława Majewska. Powodem aresztowania Stanisławy Majewskiej i jej męża, była jego działalność w latach 1944-1945. Wojciech Majewski był dowódcą AK w Krakowie. Aresztowani zostali, gdy spokojnie obydwoje pracowali, poświęcając się zawodowi nauczycielskiemu bez reszty w Szkole w miejscowości Stary Lubotyń (dawne województwo białostockie). Na łamach portalu publikujemy wspomnienia Stanisławy Gołębiewskiej po mężu Majewskiej ps. ASTRA. Zapraszamy do przeczytania części trzeciej.
Wspomnienia Stanisławy Gołębiewskiej po mężu Majewskiej ps. ASTRA - cz.3
Córka Stanisławy Majewskiej.

W więziennym szpitalu

Po kilku godzinach zabierają mnie do więziennego szpitala. Tam dostaję szlafrok i koszulę męską, szpitalną. Czuję się swobodnie. Wreszcie łóżko szpitalne, pokój jasny, choć okna zakratowane, ale przyjemniej. Jedzenie dobre. Po kilku miesiącach zjadłam pierwszy dobry obiad. Chore więźniarki radzą mi, żebym złożyła podanie do sądu o przeniesienie mnie do szpitala wolnościowego. Piszę podanie. Zamiast odpowiedzi na moje podanie, przychodzi prokurator. Czyta akt oskarżenia, że rzekomo ja miałam wyrzucić portret Stalina. O niczym takim nie wiem, odmawiam podpisania aktu oskarżenia. Wreszcie coś wymyślili. Po prostu chcą mnie trzymać zamkniętą. Zdałam sobie sprawę, że w ten sposób chcą złamać Wojtka. Wiedział, że mnie aresztowali, na pewno wie, że siedzę. Moja rodzina musiała zawiadomić jego siostry, które są z nim w kontakcie. To są moje przypuszczenia. Jak on to musi przeżywać. Wie przecież, że jestem w ciąży. Dobrze, że jest gdzieś daleko i nie wie, co ze mną wyrabiają, do czego są zdolni. Wiem, że siedzę za winy niepopełnione, ale on także jest niewinny. Boże, ile tu ludzi cierpi niewinnie!

Wreszcie 20 stycznia. Dostaję bóle. To już chyba nie przejdzie, zaczynam się bać, czuję się bardzo słaba. To nie jest strach o siebie. Boję się o dziecko, po tym, co słyszałam i co przeżyłam. Jakie ono będzie? Nasuwa mi się straszna myśl, czy będzie normalne! Mam nadzieję w Bogu. Kobiety biją do drzwi. Wiem, że szpital nie ma położnej. Kogo mi dadzą? Lekarz szpitalny jest więźniem, odsiaduje wyrok pięciu lat. Na noc jest zamykany w celi. Jest specjalistą chorób dziecięcych. Wprawdzie szpitalem tym opiekuje się także lekarz z wolności, ale on przyjeżdża tylko raz w tygodniu lub jeśli zachodzi konieczność. Gdy ktoś jest poważnie chory, wywożą go do szpitala wolnościowego albo do Wronek. Co ze mną zrobią – wciąż nasuwa mi się pytanie. Przecież dali tyle dowodów, że im nie zależy na mnie. Wreszcie widzę, że się pomyliłam. Oddziałowa wprowadza kobietę. Wydaje mi się stara, ale tu nie ma młodych. Wszystkie jesteśmy podobne do siebie. Kobieta siedzi na łóżku w moich nogach i siedzi spokojnie. Jest to podobno akuszerka. Zaczyna opowiadać o swoim mężu, który jest skazany na karę śmierci, a syn na dożywotnie więzienie. Ona ma już wyrok: 10 lat. Siedzi i patrzy w okno. Nie obchodzi ją, po co ją przyprowadzono do mojej celi szpitalnej. I ta kobieta ma przyjmować moje dziecko. Zresztą, czego można od niej wymagać. Ja także nie krzyczę i nie narzekam, dawno już nauczyłam się znosić swoje bóle w milczeniu.



Podziel się
Oceń

Komentarze