Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
wtorek, 30 kwietnia 2024 23:12
Reklama
News will be here

Moja przygoda z pewnym akordeonem

Od kilku lat przymierzałam się do opisania historii naszej rodziny, by ocalić od zapomnienia fakty i wydarzenia. By młode pokolenie pamiętało o nas, gdy nas zabraknie. Szczególnie chciałam zwrócić uwagę na akordeon, który odegrał wielką rolę w życiu trzech pokoleń Witkowskich. Historię opisałam. W roku 2018 zgłosiłam pracę na konkurs literacki dla seniorów Srebro Nie Złoto pod tytułem ,,Moja przygoda z pewnym akordeonem”. Otrzymałam II miejsce.
Moja przygoda z pewnym akordeonem

Autor: Henryk Witkowski, archiwum prywatne

   

 Część IV  -  Moja przygoda z akordeonem          

Ja urodziłam się w 1946 roku i tu łączą się moje losy z akordeonem. Pamiętam go doskonale, te świecące koraliki, ten wspaniały głos. Od małego dziecka obcowałam z nim, słuchałam jak ojciec gra, nie mogłam oprzeć się aby go nie dotknąć. W przeciwieństwie do mego dziadka, ojciec nie bronił dotykania swego instrumentu, cieszył się, że interesuję się grą i słucham jego grania. W 1950 roku przenieśliśmy się z Łomży do Sulejówka. Tak się złożyło, że chodziłam do przedszkola, które mieściło się w Dworku Marszałka Piłsudskiego, potem chodziła do niego moja siostra i brat. Gdy miałam 7 lat dostałam akordeonik pod choinkę od Mikołaja. Ojciec zaczął mnie uczyć. 

Gdy byłam w trzeciej klasie szkoły podstawowej grałam na zabawie choinkowej. Miał grać mój ojciec, ale coś wypadło mu w pracy, więc padło na mnie. Panie nauczycielki prowadziły zabawy, kółeczka, wężyki i dzieci się bawiły, a ja znałam kilka prostych melodii i w kółko je grałam. Lubiłam też chodzić do sąsiadów aby im pograć. Były to czasy, gdzie nie było telewizji tylko radia z jednym programem więc byłam mile widziana ze swoim repertuarem. Najbardziej lubiłam jedną, starszą sąsiadkę, panią Jurkową, która chowała świnkę, gotowała dla niej ziemniaki w łupinkach i jaki był rarytas, gdy mi dawała kilka za moje granie. 

Gdy podrosłam na tyle, aby utrzymać "Akordeon od Marszałka", to na nim zaczęłam grać. Od kiedy pamiętam akordeon pracował na utrzymanie naszej rodziny. Rodzice poza pracą zawodową grywali co sobota na zabawie w podwarszawskiej  miejscowości Marysin. Mama na perkusji, tata na akordeonie, a koledzy z orkiestry z Łomży na instrumentach dętych; trąbka, saksofon, klarnet. Gdy byłam w siódmej klasie szkoły podstawowej, mama się rozchorowała i ja grałam na zabawie Ciężko było wytrwać do końca, ale za pierwsze zarobione pieniądze kupiłam sobie modną wówczas sukienkę w grochy z falbanami i buciki. W późniejszych latach, będąc w liceum grywałam z rodzicami na zabawach choinkowych dla dzieci, na zabawach dla dorosłych, na weselach. Ja na akordeonie, mama na perkusji, a ojciec na skrzypcach. Oczywiście ojciec zmieniał mnie na akordeonie, a ja w tym czasie brałam gitarę. 

Mimo, że rodzice dorabiali muzyką w domu się nie przelewało, takie były czasy. Ponieważ historia lubi się powtarzać, ja przyszłego męża poznałam na zabawie, na której grałam na  "Akordeonie od Marszałka". Przypomnę, że mama poznała ojca na zabawie, na której on grał na tym samym akordeonie. Gdy moje rodzeństwo dorosło, stworzyliśmy rodzinny zespół, który grał w Łomży i poza nią. Oczywiście była to dodatkowa praca, poza pracą zawodową każdego z nas. Ja często grywałam  na zabawach choinkowych dla dzieci i prowadziłam je. Największą frajdą dla mnie nie było wynagrodzenie ale paczka z frykasami na owe czasy, pomarańcze i słodycze rożnego rodzaju, którą mogłam zanieść swoim dzieciom. One też korzystały z pomocy akordeonu w podwyższonym standardzie życia i możliwości edukacji. Troje moich dzieci studiowało mniej więcej w tym samym czasie, więc wydatki były niemałe. Akordeon pracował też dla nich. W pewnym okresie modne stały się gitary elektryczne i trzeba było wmontować  mikrofon do akordeonu, aby gitary go nie zagłuszały. 

Przez wiele lat ciężko pracował, galeryjka z kości słoniowej połamała się, trzeba było wstawić metalową obudowę. Głos jednak miał bardzo donośny. Nie sposób zliczyć na ilu zabawach karnawałowych, zabawach choinkowych dla dzieci, sylwestrach i weselach cieszył ludzi swym brzmieniem i dawał wiele radości. Akordeon wiele przeszedł z moją rodziną, dobre i złe czasy, wiele mu zawdzięczamy i był traktowany zawsze z szacunkiem jak członek rodziny. On w dużej mierze pomógł wykształcić mnie i moje rodzeństwo. Ja i siostra – nauczycielki, brat – budowlaniec. Oprócz pracy pedagogicznej zawsze w miejscu pracy tworzyłam zespoły artystyczne, dziecięce, młodzieżowe, z dorosłymi, z osobami niepełnosprawnymi. 

Wzorce czerpałam z wolontariackiej pracy moich rodziców, którzy po przejściu na emeryturę zakładali zespoły artystyczne w Łomży. Między innymi założyli w roku 1970 zespół seniorów i przez wiele lat go prowadzili. Poza tym było wiele innych zespołów, które na owe czasy były ewenementem i odnosiły niemałe sukcesy. Rodzice mieli bardzo dużo podziękowań i nagród wszelkiego rodzaju. Ja zawsze podziwiałam ich zaangażowanie i aktywność na niwie kultury i widząc,  ile daje im to satysfakcji, a innym radości, zaczęłam ich naśladować. Jest  takie przysłowie:” Niedaleko pada jabłko od jabłoni” i w moim przypadku jest to jak najbardziej trafne określenie.

 

Część V  - Akordeon wraca do wojska

W roku 1995 tradycje 33 Pułku Piechoty z Łomży przejął 33 Pułk Zmechanizowany w Budowie k/ Złocieńca – wszelkie pamiątki po pułku zostały przekazane do tej jednostki. Kombatanci z Łomży przez kilka lat jeździli tam zapraszani na obchody Święta Wojska Polskiego. Ojciec jeździł  z akordeonem. Grał podczas jazdy i w czasie uroczystości. Akordeon wzbudzał ogromne zainteresowanie i emocje byłych żołnierzy łomżyńskiego 33pp.

Pewnego dnia, przed kolejnym wyjazdem, doszło w domu do poważnej, rodzinnej rozmowy. Doszliśmy do wniosku, że nasz ukochany i zabytkowy akordeon od Marszałka oddamy do wojska, bo tam wśród innych pamiątek jest jego miejsce. Ojciec grał na tym spotkaniu ostatni raz i wrócił do domu bez akordeonu. Akordeon był w naszym domu prawie pół wieku. Towarzyszył w dobrych i złych czasach, dużo mu zawdzięczaliśmy, traktowany był jak członek rodziny, zarabiał na lepszy standard naszego życia. Bez niego zrobiło się w domu smutno i pusto, mimo że mieliśmy kilka akordeonów. Żaden nie jest dla nas tak cenny jak on. Na nim uczyły się grać trzy pokolenia Witkowskich - senior, jego żona Halina, dzieci i wnuki. 

10 sierpnia 2010 roku akordeon od Marszałka Józefa Piłsudskiego wrócił do Łomży wraz z pamiątkami, ponieważ tradycje 33 pp. przejął I Łomżyński Batalion Remontowy. Witkowski nie doczekał tej chwili, zmarł w 2010 roku, w wieku 85 lat. Z pewnością byłby szczęśliwy z powodu powrotu jego przyjaciela do łomżyńskich koszar. Rodzina też była bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy, ponieważ myśleliśmy, że nigdy go już nie zobaczymy. Do Złocieńca było zbyt daleko, by jechać w „odwiedziny”. Instrument był oddany w dobrym stanie, miał głos bardzo dobry, ale z racji swego wieku, wygląd już nie ten sam. Mieliśmy nadzieję, że po przeprowadzeniu prac renowacyjnych odzyska  dawną świetność i będzie cieszył oczy oglądających swoim blaskiem a uszy wspaniałym dźwiękiem jeszcze długo.....długo.

Obecnie jest własnością wojska i po zabiegach konserwatorskich, jako cenny eksponat wystawiono go w Sali Tradycji Warsztatów Technicznych Łomża.

 




Podziel się
Oceń

Komentarze